Niespodziewany koniec życia…

Jesteśmy wszyscy pod wrażeniem, bardzo wiele złego się zadziało….

W sobotę w moim bloku w mieszkaniu znaleziono ciało . Dowiedziałam się przez telefon, byłam na rancho. Okazało się, ze to nasz dobry znajomy, swego czasu nawet przyjaciel. Potem nasze losy jakoś się rozeszły ale pozostaliśmy do końca dobrymi i pomocnymi sąsiadami, zawsze zamieniliśmy kilka miłych słów czy pożyczaliśmy sobie jakieś narzędzie. Ale po jego rozwodzie pojawił się jakiś dystans. Nie dało się inaczej.

Od jakiegoś czasu nie widziałam go zbyt często, zwykle wieczorem wychodził ze swoimi psami około 22. Właściwie widywaliśmy się dość sporadycznie , gdy szedł do sklepu czy wyprowadzał psy. Bo zawsze adoptował jakieś poszkodowane przez los psiaki. Był dobrym z natury człowiekiem tylko w życiu mu się popieprzyło.  Widać było, że ma problemy z alkoholem, bo często był widziany pod gazem. Gdy był trzeźwy, zawsze zamieniliśmy kilka słów.

Ale miał kiepski epizod w życiu, który z całą pewnością spowodował to fatalne zakończenie. Otóż był żonaty, jego żona jest fajną babką i do tej pory utrzymujemy z nią kontakty, co jakiś czas się spotykamy, u niej, bo ona nie chce tu do naszego bloku przyjeżdżać, zbyt jeszcze boli…. Ona, konkretna, ułożona i uporządkowana, przegrała po latach z osiedlową latawicą, która – jak to się mówi- z niejednego pieca chleb jadła.

Oczywiście ta druga jest znacznie młodsza, laska. Żona jest okrąglutka, nie nadaje się na muzę i uczestniczkę balang i rajdów na motocyklach, jest po kilku operacjach. Bardzo przeżyła rozwód. Kochanka dość ostentacyjnie weszła na jej teren, praktycznie od razu, jak się okazało, że nie będzie już razem z żoną. Wcale się z tym nie kryła. I na fejsie i w życiu.

Ja po całych swoich doświadczeniach życiowych, gdy facet zaczyna myśleć nie tą częścią ciała co trzeba, zawsze uważałam, że istnieje gatunek kobiet, które, nie bacząc na okoliczności, rzucają się na chłopa, który chciałby „zjeść ciastko i mieć ciastko” bezwzględnie walcząc o swoje „szczęście” co de facto niekoniecznie szczęściem jest. Wiedziałam, że wcześniej czy później sprawa zakończy się z hukiem. Ale nie przypuszczałam, że będzie to tak szybko i tak tragicznie.

Otóż oczywiste jest, że są też i drugie związki, czasem bywają znacznie lepsze niż pierwsze, nie ma reguły, czasem są wypalone relacje, fascynacja nowym świeżym ciałkiem oraz bywa też opamiętanie. Czasem powrót do pierwszej zony a czasem twarde lądowanie. Literatura na ten temat jest niewyczerpana. Babki spotykają się z żonatymi, problem w tym czy facet faktycznie jest gotowy na drugi realny związek, czy dokonał rachunku zysków i strat i mentalnie rozszedł się ze starą żoną. Jeśli nie, to wcześniej czy później robi się niefajnie. I wiele zależy od rozsądku obojga.

W tym wypadku sprawa nie była do końca- według mnie- oczywista. Stan otępienia i zakochania trwa zwykle 8-9 miesięcy. Potem przychodzi refleksja. A czasem już nie ma powrotu.

Cała ta sprawa jest dla nas niemałym szokiem i nie możemy się otrząsnąć, jest bardzo niejasna i tajemnicza.

Mnie się jego nowa panienka nie podobała nigdy, może z tego powodu, że każde z jej dzieci miało innego ojca, co de facto nie rokuje dobrze dla związku. Jedno z tych dzieci okazało się być dzieckiem właśnie jego. I pewnie finalnie był to gwóźdź do trumny jego małżeństwa.

Może dlatego, uważając, że wygrał los na loterii, dość szybko sfinalizował sprawę z żoną. Narobił dużo bólu swojej prawowitej małżonce, praktycznie pozbawiając ją wielu rzeczy i wywalając z mieszkania. Co prawda coś dostała na otarcie łez, ale standard jej życia bardzo spadł. Zaczęła chorować.

Tamta weszła z przytupem. Co prawda jako sąsiedzi nadal mówiliśmy sobie cześć, ale skończyły się wspólne imprezy i poprzednia serdeczność a nastąpił dość chłodny dystans. Jego nowa pani starała się być miła, ale odium osoby, która ewidentnie rozbiła małżeństwo na oczach znajomych, spowodował, że ludzie zaczęli ich traktować bez sympatii.

Związek dość szybko się rozpadał, ona albo się wyprowadzała, albo znów wracała, kilkakrotnie to się działo. On nic o tym nigdy nie mówił, milczał. Od pewnego  czasu znów nie było jej widać w okolicy. Potem znikły również dzieci. W międzyczasie on się dość poważnie rozchorował, jakoś wtedy znów zaczynał nawiązywać kontakty z ludźmi, których wcześniej ignorował.

A już w okolicy Wielkanocy, pytaliśmy w ramach sąsiedzkich pogaduch, czy go ktoś nie widział. Nikt nie widział, chyba, że wychodził cichaczem, skulony,  z psami lub wracał z flaszką. W święta Wielkanocne każdy wrócił do swoich spraw i temat zamilkł.

Bomba wybuchła w sobotę rano. Tego dnia przyjechała osoba z jego rodziny, weszła bez problemów do jego otwartego domu ( bo nie wiedzieli, dlaczego się nie odzywa) i zastała makabryczny widok. On siedział martwy na fotelu, ze śladami pobicia. Ponoć zajmował tę pozycję od jakiegoś czasu.

Jeszcze w czwartek sąsiedzi widzieli jego panienkę, która poszła do jego mieszkania. Była widziana wieczorem i się rozglądała wokół niepewnie. Nikt nie wie, czy zastała już zwłoki czy on jeszcze żył, jeśli tak to czemu nie zgłosiła tego, jeśli nie to czemu nie pomogła mu? Drzwi były nie zamknięte, psy od kilku dni przebywały w mieszkaniu, nie wyprowadzane. Nawet nie mam siły sobie wyobrazić co musiała przeżyć jego rodzina po wejściu do lokalu.

Jest wiele pytań i brak odpowiedzi. W każdym razie prokuratura zajęła się sprawą, pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. Wielkim znakiem zapytania jest rola jego panienki. Żona z całą pewnością o niczym nie wiedziała, dowiedziała się w godzinie po wejściu osoby z jego rodziny gdy już na miejscu była policja. Gdy jeszcze w sobotę z nią rozmawiałam, nie docierało to do niej.

Nie wiemy czy był w depresji, niewiele na to wskazywało, ale nie jest to wykluczone. Od tygodnia ponoć nie odbierał telefonów.

Marny koniec sobie zgotował. Nie oceniam, bardzo możliwe, że od miesięcy był w depresji. Człowiek towarzyski, ale nigdy raczej nie był wylewny na swój temat. Mimo wszystko był częścią nas, wszystkich znajomych to bardzo dotknęło.

Czasem nie można komuś pomóc, choćby człowiek chciał….tylko taka konkluzja się nasuwa.

A psy – odnalazły się osoby, od których je adoptował i zostały odebrane ze schroniska, dokąd zawiozła je straż miejska.

Inteligencja ale sztuczna

Święta. Święta i już po….przyznam, że nie przepracowywałam się, przewidywaliśmy tylko dwie wizyty rodzinne, wypad na cmentarz ( wieki nie byłam i program zrealizowałam tylko częściowo) a poza tym siedzenie na działce. Praktycznie pogoda sprzyjała. We wtorek dowaliło zimno i deszcz, ale czas już był do powrotu do pracy. Dobrze, że ja nie wzięłam urlopu na ten dzień . Zostawię go na bardziej stosowny moment.

Tymczasem w mojej firmie szykuje się jakiś absurd zwany „pieniądze z KPO”. Wiadomo, że pieniądze europejskie nie są po to, aby delikwent się wzbogacił i miał korzyści, ale żeby unia na tym zarobiła. I tak pieniądze są przeznaczone nie na rozwój nauki ale na olbrzymi remont, praktycznie od nowa dotyczący całek infrastruktury: instalacje wodno-kanalizacyjne, elektryczne i wszelkie inne. Kto wie, czy do czegoś te wyremontowane budynki się komuś nie przydadzą, stąd zachodzi konieczność pełnego remontu….Nie ma w ramach tych pieniędzy nakładów  na aparaturę, która jest raczej z ubiegłego wieku, na rzeczy poprawiające komfort pracy, nie ma na wynagrodzenia, które są żenująco niskie i nikt tutaj nie chce pracować. Ale na to, aby sztab specjalnie zatrudnionych ludzi robił plany remontowe to pieniądze są.

 Co by nie powiedzieć – jeśli ruszy się te wszelkie instalacje i stare budynki, to doprawdy taniej byłoby je rozwalić i postawić nowe.

Powiem tak, że mam to zasadniczo gdzieś, bo efektów i tak nie doczekam ( może nawet w sensie dosłownym bo nikt nie wie ile komu pisane). I tak, jak zacznie się remont, istniejąca aparatura i instalacje na przykład gazowe pójdą w odstawkę. Moje aparaty są wrażliwe na hałas, pył i wibracje, więc będą musiały być i tak unieruchomione. Również wszelkiej maści urządzenia spektralne, chromatografy i masówki nie będą w warunkach remontu mogły pracować. Wagi analityczne wysokiej dokładności też będą zabezpieczone, słowem na czas jakiś wszystko stanie. Mówi się o 2-3 latach a więc z pewnymi tematami przyjdzie się pożegnać.

Oczywiście firmy, które nie będą beneficjentami tego dobrodziejstwa, przejmą zlecenia, których i tak nie ma za wiele. Bo widzę jedno, że poszczególne działy padają z powodu ubytku kadry i poziom pracy drastycznie spada.

Drugą rzeczą jest uprawianie jakiejś pseudonauki. Kiedyś, w  czasach minionych, liczyło się doświadczenie, wykonana praca eksperymentalna, rzetelne uzasadnienie . A teraz liczą się efekty w postaci papierowych elaboratów. Niebawem całą pracę zastąpi sztuczna inteligencja, która wygeneruje rzeczywistość.

W związku z boomem na sztuczną inteligencję, od jakiegoś czasu mocno intryguje mnie historia brytyjskich royalsów. I to nie dlatego, że jestem ich entuzjastką. Wynika to raczej z powodu nowego sposobu kreowania pewnej rzeczywistości dla potrzeb prasy, robionych przez prywatne firmy. Mowa o filmie w której dawno nie widziana księżna Kate oznajmia, że ma raka.

Oczywiście jestem zbyt wielkim dyletantem aby stwierdzić, ze ten filmik jest wytworem sztucznej inteligencji a nie realnym wywiadem z księżną Kate, niewidzianą publicznie od końca grudnia. Ale jako miłośnik teorii spiskowych, ulegam sugestiom różnych ekspertów od tej techniki, że ławka jest asymetryczna, twarz księżnej Kate jest niepodobna i nienaturalna, pierścionek pojawia się i znika oraz ruch zieleni nie jest naturalny, zbyt stacjonarny. I niestety daje się to zauważyć na filmie

Abstrahując od tego, co mówią teorie spiskowe, że księżna nie żyje, jest w śpiączce, to co się stało z dziećmi i dlaczego nie ma Williama i dlaczego nie żyje przyjaciel jej siostry Pippy – faktem jest, że teraz można całkiem spokojnie wykreować osobowość, sytuację, teksty, niezależnie od tego,  co dzieje się naprawdę. Jeśli ktoś nie będzie podchodził analitycznie, można wysymulować dowolne zdarzenie, dowolne zachowanie a obserwujący może wierzyć lub nie ( w zależności jak często mu to będzie serwowane i w jaki sposób).

Z punktu widzenia mojego znanego skądinąd szurskiego podejścia do szczepionek, które zresztą nadal podtrzymuję, odpowiednie dawkowanie informacji może ludzi przekonać, zastraszyć, zniechęcić a w najlepszym razie uczynić obojętnym. Wiele razy teraz spotykam się z faktem, że nagle ludzie, którzy zostali zaszczepieni „na kowida”, zaczęli chorować ciężko albo wielokrotnie, co oznacza, że ich odporność została zminimalizowana do zera i łapią wszelakie infekcje. Ale jednocześnie jest wiele osób, po których szczepionka spłynęła jak po kaczce i nic się nie wydarzyło. Osoby te często wierzą, że szczepienie to uchroniło ich przed „najgorszym”. Sporo jest doniesień o tragicznych dla organizmu skutków szczepionki mRNA i zaczęły być już publikowane w poważnych czasopismach medycznych.

Dla mnie konkluzja była od początku jasna, był to nieprzebadany produkt eksperymentalny, który pewnej części populacji zaszkodził a pewnej nie ruszył. Skala pandemii była wyolbrzymiona, choć faktycznie była epidemia, temu nie zaprzeczam. I konia z rzędem temu, czy jednak jej celem nie były te właśnie eksperymenty. Ale nie o to teraz chodzi.

Nagły koniec całej kowidowej histerii zbiegł się, jak wiadomo  z czasem ataku Putina na Ukrainę. Jak ręką odjął skończyły się pogróżcze teksty, zamykanie lasów i cmentarzy, paszporty kowidowe. Praktycznie stało się to z dnia na dzień.

Siła manipulacji medialnej była olbrzymia, teraz przy zastosowaniu metod sztucznej inteligencji będzie jeszcze większa, ze szkodą dla realnych faktów. Teraz być może śpiewak Piasek- Piaseczny z rurką w nosie nie przestraszyłby nikogo, kiedyś postrzegany był przez media nieomalże jak bohater walczący z targającą go ciężką chorobą. Pewnie teraz sprokurowano by filmik bardziej realistyczny i przekonywujący z udziałem bardziej prominentnej osoby, o ile wyraziłaby na to zgodę. Ale celebryci i politycy są przekupni, więc z całą pewnością taka by się znalazła… Teraz modny stał się rak i publiczne obnoszenie się z nim, aby przykryć machloje i kombinacje, niekoniecznie i nie zawsze osoby nim dotkniętej, ale i otoczenia tejże osoby. Nie wiem, czy realna Kate powiedziałaby coś tak absurdalnego, jak to, że przechodzi „profilaktyczną chemioterapię”.

No a co ma do tego nauka- otóż zapewne wkrótce będzie możliwa praca w ogóle bez aparatury. Jakieś doniesienia z publikacji, choćby starych (kiedyś były robione solidnie) będą wystarczające aby wygenerować metodą sztucznej inteligencji dowolne hipotezy bez jednego eksperymentu.

Co więcej – widać , że coraz  częściej ludzie niedouczeni analizują procesy oczywiste dla ludzi, którzy cokolwiek wiedzą. Mam z tym do czynienia, gdy mam na przykład zlecenie badania palności preparatu składającego się w 90 % z wody.

 Już wymyślono jak ocenić zagrożenie preparatu ochrony roślin dla pszczół. Wymyślono ocenę ryzyka, czyli jakieś absurdalne liczenie zagrożenia dla pszczół podczas aplikacji środków ochrony roślin, choć przez lata obowiązywało oczywiste ograniczenie, pisane wołowymi literami na opakowaniu, że nie należy opryskiwać pestycydami roślin w porach latania pszczół. Było to jasne dla każdego dobrego rolnika i sadownika, ale nie dla unijnych naukowców, którzy opracowali przewodnik liczący narażenie dla pszczół na modelach i liczący 150 stron. Bo wiadome jest, że preparat powinien być trujący a nie truć nikogo. Jednym słowem być szkodliwi humanitarnie. I ku temu zmierza generowana nauka, przynajmniej według mnie.

Dlatego też na perspektywę praktycznego zamknięcia mojej firmy i ograniczenia jej działania na czas remontu, spoglądam filozoficznie. Nawet jak mnie zwolnią to emeryturę przecież mam. Gorzej jak ludzie, którzy tu pracują, przez lata nieróbstwa dojdą do wieku, kiedy staną się przezroczyści dla innych pracodawców……

Pracuj???pl

Dziś miła niespodzianka w robocie. Przyszłam na 9, grzebałam się w domu niemożebnie a tutaj za to nie ma nikogo. No może ze dwie osoby. Na parkingu dyrekcyjnym nie ma w ogóle ludzi. Fakt, wiosna przyszła i dzień wagarowicza jest. Jeszcze wczoraj zamówiłam sobie wizytę fryzjera. Co prawda pani fryzjerka jeszcze nie dawno strzygła mnie za 80 a dziś za stówkę. Ale rozumiem ją, bo nasza pracownia jest w tym samym budynku i też czynsz podnieśli.

Dziś napisze o pracy i innych jej aspektach czyli zatrudnieniu. Otóż od kilku dni przeprowadzamy casting na młodszego specjalistę do naszego działu. Okazało się, że na nasze ogłoszenie w pracuj.pl odpowiedziało ponad 70 osób. Pytanie wobec tego czy bezrobocie jest czy nie ma. Jest ono zasadne a odpowiedź nie jest taka prosta.

Z tych blisko 70 osób spora część to ogłoszenia randomowe, składane jak leci, bez zastanowienia przez kliknięcie palcem. Doświadczenie zawodowe zwykle żadne, skończone jakieś wyrafinowane kierunki w szkółkach „gotowania na gazie”- jakieś kryminalistyki, biotechnologie, udokumentowany staż w sklepie z bielizną (nie żebym miała coś przeciw, w końcu żyć z czegoś trzeba, ale umieszczanie tego w CV do firmy naukowej jest chyba przesadą). Jest parę osób, które pracują nadal w marnych warunkach, jak to powiadają – zimny hangar, praca na dwie zmiany, mobbing hula aż miło i tylko pociotki właściciela mają jak trzeba. Zgłosiła się do nas też babka, która pracę w zasadzie ma ale musi zapewnić sobie socjal, bo tamta firma, w której pracuje, jest na jakieś lewe umowy. Jasne, że szuka opcji, że będzie w instytucie robiła na rzecz tamtej drugiej firmy a tu będzie miała spokój i dach nad głową i minimum egzystencjalne.

Był też miły chłopak, który ma dość sprofilowane zainteresowania i pomysł, ze będzie chciał robić doktorat. To zawsze brzmi dla mnie podejrzanie, bo skończy się tym, że w najlepszym razie otworzy gdzieś tam przewód doktorski a za kilka miesięcy albo zabawa w robienie doktoratu mu się znudzi ( a stypendium wziął), lub przejdzie na uczelnię, aby go zrobić i naprawdę skończyć, bo tam będzie mógł robić tylko i wyłącznie swój doktorat, bez innych rzeczy. Właśnie taki przypadek niedawno przerabialiśmy, dziewczyna pokończyła wszelkie kursy, pozdawała egzaminy i obsługiwała dość ważny odcinek papierologii stosowanej a w gruncie rzeczy po jakimś czasie i tak z dnia na dzień odeszła właśnie robić doktorat na uniwersytecie w jednym z miast wojewódzkich.

Zgłosili się na nasze ogłoszenie również cudzoziemcy, ale jaki pożytek z faceta, który deklaruje doświadczenie w sterowaniu procesami technologicznymi albo babka z hindi i słabym angielskim?

Dość obiecująca kandydatka, mająca doświadczenie w tym co miałaby robić, mieszka dokładnie po drugiej strony Warszawy i kwestią czasu byłby, że to jej zbrzydnie. Jazda do pracy w korkach bo, póki co z tego miejsca gdzie mieszka nie ma metra z kolei jazda samochodem po trasie S8 dzień w dzień jest prawdziwym horrorem.

No ale podstawowym kryterium jest – jak to pokazują w reklamie tego portalu Pracuj.pl jest nic innego jak ….siankoooo. A więc okazuje się, że instytut płaci tak marnie, że nawet świeżo wchodzący na rynek pracy absolwenci śmieją się pod wąsem usłyszawszy to, co szef może im zaproponować. A to co proponuje stanowi znacznie więcej niż mam na dziś po doktoracie. Na dzień dobry dziewczyna z tej hali, gdzie siedzi i marźnie, dostaje szóstkę na rękę. Tyle nawet nie mam ja ( nawet ¾ tej sumy, jestem teraz na tę część etatu i do tego mam doktorat. Muszę przyznać, że zaczynam poważnie myśleć o wniosku o podwyżkę i wizytę na dywanie u naczelnego, bo to co teraz zarabiam to stanowi mniej niż połowę mojej emerytury po rewaloryzacji a zaczynałam od kwot porównywalnych a żaden z młodych ludzi bez kwalifikacji nie chciałby nawet tknąć takiej posady za to co ja dziś dostaję.

Jedyny, który nie marudził, ale się lekko uśmiechnął po usłyszeniu kwoty wynagrodzenia był kandydat na doktora. Ta dojeżdżająca oczekiwała od 7 tys. wzwyż.

W Pracuj.pl były podane oczekiwane przedziały płacowe. Pierwszy od 3-5 drugi od 4-6 a trzeci 6-8. Nie muszę chyba dodawać, że dokładnie dwie osoby z tych aplikujących 70 postawiło na grupę pierwszą dochodową. Reszta w przeważającej wielkości optowała za przedziałem 4-6 tys PLN

W każdym razie, reasumując, taki instytut nie jest żadnym pracodawcą. Nie oferuje żadnej pracy, która mogłaby być inspirująca dla młodego absolwenta, bo większość roboty jest użeraniem się z debilnymi przepisami unijnymi i zaspokajaniem żądań systemów jakości czyli upierdliwą dłubaniną. Wszelkie nowatorskie prace – jeśli nawet uda się zsyntetyzować jakiś nowy produkt, i tak nie zostanie wdrożony, bo regulacje dopuszczania na rynek unijny – w tym polski, są tak restrykcyjne i kosztowne że życia nie starczy aby je spełnić. Ani pieniędzy.

Do tego mamy starą aparaturę w większości wypadków. Mój aparat ma ponad 15 lat, działa, jest sprawny ale to Dacia wśród pojazdów, da się tym jeździć, ale ograniczenia są spore.

Potrzebujemy ludzi do tego, żeby papiery rejestracyjne produkowali, grzebali w dokumentacji i literaturze i wyważali drzwi otwarte ( zgodnie z założeniami „nowej nauki” o której, jak będę miała dobry humor, też napiszę). Do tego robili eksperymenty na rzecz tych dokumentacji z których zresztą żyjemy.

Ale aby ocieplić wizerunek firmy to należy dodać- na co młodzi nie zwracają uwagi – że firma solidnie płaci składki emerytalne i kapitał początkowy będzie w porządku. Jasne, że dla młodych ludzi emerytura jest pieśnią przyszłości, ale młodość nadspodziewanie szybko mija. Są też takie relikty komunizmu jak pożyczki nisko oprocentowane, wczasy pod gruszą (i niewiele dalej się da za to wypocząć) oraz dopłata do pakietu opieki zdrowotnej dla pracownika i rodziny, co uniezależnia na ten czas od NFZ. Do tego stała umowa.

Ale młodość jest poszukująca i dynamiczna i ta stabilność, niegdyś w cenie, teraz znaczenia nie ma. Podobnie zresztą jak na zachodzie, u Młodej wiecznie pracy się szuka i o nią aplikuje.

Mimo wszystko nie tracę nadziei, że trafi się ktoś, kto przyjdzie do mojego działu i przejmie część roboty,  której coraz bardziej nienawidzę. Z drugiej strony czasem trafia się coś satysfakcjonującego co jeszcze trzyma mnie tutaj, choć w skrytości ducha wolałabym już moje rancho niż tę firmę. Zwłaszcza jak przyszła wiosna.

Pytanie….

Wiele się dzieje, i w polityce, w życiu rodzinnym i towarzyskim oraz instytutowym. Ale moim problemem dającym wiele do myślenia jest koleżanka, która zachorowała bardzo ciężko. Rak. Chyba, Bo tego słowa nie wypowiedziała.

Nie wiem co było przyczyną, jeszcze przed Bożym Narodzeniem rozmawiałyśmy o spotkaniu po świętach i po moim powrocie od Młodych czyli w połowie stycznia. Otóż A, która odeszła z naszej firmy w zeszłym roku (a opisywałam ją jako w końcu przebojową osobę po 60, która zdecydowała się na odejście z instytutu i rozpoczęcie pracy gdzie indziej). Tak się złożyło, że dostała pracę niedaleko miejsca mojego zamieszkania, więc co jakiś czas się widywałyśmy. To nie było tak jak kiedyś  w instytucie, że spotykałyśmy się codziennie na pogaduchach. Ale dobry klimat wzajemnych relacji pozostał.

Po świętach i po moim powrocie pod koniec stycznia napisała dziwnego sms- długa walka przede mną, na dziś dzień nie mogę o tym rozmawiać. Nie odbierała telefonu.

Czułam że coś jest źle i dałam znać jej eks przyjaciółce G. Otóż dziewczyny trochę się oddaliły od siebie po odejściu A z pracy. G była zaskoczona i zaszokowana wiadomością. Ale gdy wysłała sms do A, dostała odpowiedź. Po kilku latach się odezwały do siebie, ale tylko sms…żadnych szczegółów.

 Oczywiście ciekawość ludzka jest rzeczą normalną, ale odrobina zrozumienia i empatii nie pozwoliła nam na zbytnią nachalną dociekliwość i inwigilowanie A. Skoro ona nie chce z nami rozmawiać, to trzeba to uszanować. Pewnie nadejdzie dzień, gdy się otworzy.

Przypomniałam sobie naszą blogową Kalinę, która podzieliła się swoją diagnozą, nie ukrywała swojego stanu zdrowia. I może dlatego żyła jeszcze 1,5 roku we względnie dobrym stanie psychicznym. Nie ukrywała tego przed światem. Znalazła ludzi życzliwych, którzy jej pomagali, psychoonkologów, terapie pozwalające na przeżycie.

Pracowałyśmy z A razem przez wiele lat. Ona się odcięła, wiem, że miała operację a teraz bierze chemię,  ale nawet nie wiemy gdzie rak zaatakował. Pewnie medycznie i tak byśmy niewiele pomogli. Tak trochę to dziwne, ale trudno być wujkiem „dobra rada” i sugerować cokolwiek.

Z chęcią usłyszę czy ktoś z moich czytelników miał podobne przypadki i jak pomóc a nie zaszkodzić w tej sytuacji????

Kubek herbaty

Postanowiłam dziś nie pracować umysłowo tylko puszczać próbki i je liczyć. Potrzebny mi taki reset, bo wczoraj gościłam dość bliskiego mi kuzyna z którym we trójkę wypiliśmy 3 butelki czerwonego wina wytrawnego. Właściwie to jedyne wino, które nie powoduje kaca, zgagi i innych dolegliwości, biorąc pod uwagę, że wypiłam całą jedną flaszkę – tak wynikało z obliczeń.

Otóż zawsze jego wizyta wiąże się z rozmyślaniami na  temat starości i upływania czasu. Facet, mając 74 lata i tak ma niezłą kondycję, biorąc pod uwagę jak chorował w przeszłości (leczył też raka i mu się udało). Natomiast jako skutki uboczne ma schorzenia, które utrudniają mu chodzenie, siedzenie, dobór sztucznej szczęki i wielu innych objawów w życiu codziennym. Jest mi go serdecznie żal. Natomiast jest to facet, który nie dopuszcza, że się po prostu zepsuł.

Ciągle wraca wspomnieniami do tego jakim był kiedyś chojrakiem. Mógł wszystko, wszędzie go chcieli, w ogóle mógłby zostać ministrem zdrowia ( jest z tej branży) w jakichś zamorskich krajach. Do tego baby leżały przed nim plackiem i każdą mógł mieć. Nawet teraz – jak twierdzi- niejedna by mu nie odmówiła. Co prawda wątpię w to patrząc na niego i jego zmarszczki. Słowem narcyz level hard.

Patrzę też na mojego męża – dwa lata młodszy. Kondycję ma nieporównywalnie lepszą, zdrowie też, leczy się i pilnuje a czasem pilnuję go ja, gdy zapomina wykupić recepty. Ma problemy z pamięcią. Kłócę się z nim, aby nie brał zbyt wiele na siebie. Zwyczajnie widzę że nie daje rady. Też się nie poddaje, choć na szczęście nie ma reminiscencji z dupy wziętych.

Kobiety są pod tym względem rozsądniejsze. Choć niestety istnieje całkiem spora populacja babek, które nie funkcjonują, jeśli nie są potrzebne rodzinie jak się zestarzeją w formie służącej. Ale są też w sporej części przytomne, które oprócz odwiedzania rodziny i pomagania dzieciom, gdy tej pomocy potrzebują, maja własne hobby, przyjaciół czy też po prostu mają pomysł na siebie.

Ja ciągle jeszcze pracuję i póki co daje mi to, mimo pewnych idiotyzmów, będących znakiem czasu, satysfakcję. To prawda, czasem jestem zwyczajnie zmęczona. Lubię wtedy po prostu nic nie robić, uwalić się spać. Pójść z psami, wyjąć szydełko czy skrobać skrzynkę. Nie mam żadnego poczucia winy, że nie pomagam dzieciom, bo sobie radzą. Oni wiedzą wszystko a nawet na każdy temat więcej niż wszystko. Teściowa Młodej powiedziała mi, że ona przestała się przejmować, bo to oni będą podejmować konsekwencje swoich decyzji, gdy są one idiotyczne i radziła zrobić to samo.

Nie staram się więc komentować ich decyzji. Przekonałam się że niewiele z tego wynika, oprócz głupich rozmów a moim najbardziej priorytetowym celem jest mieć święty spokój i zero konfliktów, które do niczego nie prowadzą. Zresztą często i tak wychodzi na moje a potem młodej bywa łyso.

Gdy Młoda miała ospę wietrzną, siedziała w domu. Gdy jej dzieci zachorowały na to samo, pojechali z nimi w daleką podróż na drugi koniec Europy. Skomentowałam to, że skoro lekarz nie ma nic przeciwko temu to ja tym bardziej milczę.

Wiele się mówi o tej „szklance herbaty” na starość. Z założenia na to nie liczę, póki co mam w dom prawdziwego przyjaciela, który mnie nie zawiódł i liczę, że ja nie zawiodę jego. Co będzie dalej, nikt z nas nie wie, nie mamy przecież daru jasnowidzenia, może oprócz wróża Jackowskiego. To nie jest proste przełożenie, że z dziećmi jak jest dobrze, to będzie dobrze na starość. Jeśli są osobami empatycznymi to być może tak. Jeśli nie, to trzeba starać się liczyć na siebie.

Mój kuzyn w tym całym szaleństwie jedną rzecz robi dobrze, otóż stara się kontaktować z ludźmi i nie zrywać z nimi kontaktu. Dzwoni i jeździ, pewnie niektórzy mają dość słuchania jego pierdołów, ale ogólnie jest facetem towarzyskim. Zna ciekawych ludzi, przy czym połowę zmyśla to co się wydarzyło.

Zalety życia towarzyskiego i pomagania sobie wzajemnego docenia też teściowa Młodej. Jest fantastyczną osobą pod tym względem. Jest sama po śmierci męża, dzieci w rozjazdach i nie mieszkają z nią ale ma całe mnóstwo przyjaciółek. Opowiadała mi, że była aż zdziwiona, że tak bardzo doznała od nich wsparcia gdy została sama. I o ile początkowo może i myślała o zamieszkaniu z dziećmi to teraz uważałaby to za szaleństwo. Bardzo też się z nią zaprzyjaźniłam, gdy byłyśmy razem u Młodych. Teraz wybiera się w wielką podróż po świecie na antypody a potem chce kupić sobie jeepa. Jest dwa lata ode mnie starsza.

Gdyby dojść do konkluzji to najbardziej warto przebywać z ludźmi zwłaszcza gdy starość się zbliża i nie tylko w sieci. Pewnie i ciężko czasem wybrać numer czy umówić się bo czas niepostrzeżenie leci. Wtedy nie będzie dylematu w kwestii kubka herbaty.

Rolnicy biedni

Będzie dziś, mimo że walentynki za pasem, o rolnikach. Temat modny ale jest jeszcze drugie oblicze życia rolnika. Rolnik ubogi o którym się nie mówi w informacjach na temat strajków rolniczych.
Problem syfiastego, przewożonego w cysternach i tirach zboża ukraińskiego można by łatwo było rozwiązać jeśli wprowadziłoby się kontrole pod kątem zawartości w nich mykotoksyn i pozostałości pestycydów. Takie rozwiązania mobilne istnieją, aparatura też nie jest szczytowym osiągnięciem techniki, do tego istnieją laboratoria stacjonarne do których można by pobrane próbki dowieźć. Istnieje również rozbudowana analityka badań pozostałości w postaci publikowanych metod oraz własnych procedur laboratoryjnych. Miałam z tym do czynienia przed wielu laty, gdy w jakimś sensie tym się zajmowałam. Były jakieś afery z zapleśniałą mąką na statkach. Mykotoksyny oraz wszelakie pleśnie są niestety rakotwórcze. I nikt o zdrowie w tym wypadku nie dba, choć wiele się o tym mówi. I do tego panuje zmowa milczenia na ten temat. Bo naruszyłoby to interesy
Nie wiem czy herbatniki petit beurre firmy Jarych z Ukrainy, obecne zarówno w sklepach Dino, Lidl, Biedronka, Carrefour, Stokrotka i innych supermarketach, są robione z tej właśnie mąki, kupuję je od jakiegoś czasu. Moje psy też je lubią. Są tanie. Jak dotąd nie byłam uprzedzona do wyrobów z dowolnego kraju ale faktem jest, że byłoby miło aby w ogóle żywność od nich była kontrolowana.
W końcu pojawiają się banany z robactwem a co do innych, nieukraińskich wyrobów można mieć zastrzeżenia.
Na monitoring żywności nie było nigdy pieniędzy i nie ma żadnej pewności, że u nas nie sprzedaje się skażonej pestycydami pszenicy produkcji własnej. Natomiast jeśli to prawda, że ukraińska pszenica transportowana tak właśnie jak na obrazku wygląda to jest to draństwo i faktycznie trzeba wyroby z tego kraju bojkotować.

https://twitter.com/JSmigowski/status/1757355803634262437/photo/1

No ale miało być o biednych rolnikach. Otóż spytałam Boba, mojego sąsiada z rancho dlaczego nie pojechał strajkować. Spytał, czy widziałam te strajkujące traktory. Fakt, nawet zastanawiałam się, przejeżdżając obok takiej kolumny, że faktycznie było widać tylko ogromne zachodnie maszyny a gdyby Bob tam pojechał swoim stuletnim Ursusem wielokrotnie remontowanym, zapewne naraziłby się na śmieszność.
Nie mniej jednak to on zaśmiał się złośliwie, że chłopi pobrali kredyty, dostają dopłaty z Unii i dzięki tym igraszkom cenowym mają super drogi sprzęt i aktualnie przy tych cenach nie są w stanie płacić rat. Traktory John Deere są nie ich własnością ale zwykle banków. On zaś remontuje i doprowadza do stanu używalności skupowane nieboszczyki z Ursusa i na tym pracuje. Bilansuje się, ale kiepsko. Ale nie jest w czarnej dupie.
W okolicy mojego rancha ( około 45 km od Warszawy) widzi się przeważnie stare ciągniki i stare samochody. Samochód Boba ma 26 lat (Opel Astra) i ciągle jeszcze jeździ. Na ropę rzecz jasna.
Prawda o dopłatach jest taka, że co prawda chłopi je dostają ale za to są ciągle kontrolowani pod każdym względem. Już się mówi o zgłaszaniu padłych ( i tych na własny rosół) kur i liczeniu ich stada (kto wie, czy lada moment będzie trzeba kontrolować ilość zniesionych przez nie jajek) Nad gospodarstwami chłopskimi latają drony i badają skład dymu z komina. A ostatnio Bob dostał karę, że znaleźli pojemniczek po serku homogenizowanym w śmieciach ogólnych. Prawdziwy popłoch padł na wywozicieli szamb. Otóż zaczęły się kontrole, przychodzą, mierzą, sprawdzają. Ja osobiście miałam zaprzyjaźnionego wywoziciela szamba, ale z innej gminy. Ostrzegł mnie, że w tym roku nie będzie mógł mojego szamba wywozić, bo nie ma na ten obszar koncesji. I że muszę zawrzeć umowę z kimś uprawnionym na ten teren.
I faktycznie – znalazłam namiar na uprawnionego szambiarza z okolicy. Najpierw zapytał, czy mogę mu przedstawić kto do tej pory wywoził mi szambo. Chciałam powiedzieć aby spadał bo to moja słodka tajemnica, ale chłopak się chyba ogarnął. Powiedział mi, że do ludzi na statusie działkowca – a taki mam- nie czepiają się, tylko czepiają się do tych co biorą dopłaty.
Wywożenie szamba i koncesjonowanie tego zajęcia jest jeszcze komunistycznym procederem. Celem jest wzięcie szambiarzy za ryj aby nie robili lewych kursów i nie dzielili się z państwem. I nie wywozili szamba do lasu. Oczywiście można byłoby w sposób cywilizowany określić im jakieś warunki uprawiania działalności gospodarczej czyli odpłatność, kontrolę czy wywożą nieczystości do składowisk. Bo nie wiem jaki cel ma rejonizacja. Wiadomo, że właściciel beczkowozu raczej nie będzie jeździł po kraju ale raczej będzie wolał obsługiwać okolicę. A na dzień dzisiejszy zostało tylko 3 szambiarzy w okolicy i są przerażeni ogromem pracy i potencjalnych kontroli.
Tymczasem nasi dzielni kontrolerzy zorganizowali jakieś unijne biurokratyczne dokumenty, które ma wypełniać szambiarz a może i klient? A mianowicie jak często, ile, co więcej ile i w jakim okresie za przeproszeniem wydala? Zapowiedziałam mojemu nowemu usługodawcy w tym zakresie, że jeśli do mnie przyjdą z jakimiś formularzami to psami poszczuję.
Oczywiście wiem, że mało kto ma tzw szambo szczelne. Akurat ja to mam bo uważam, że zasrywanie własnej okolicy nie jest ok. Ponadto chłopi zaopatrzyli się w pompy do wody brudnej i ich własne ścieki hulają na ich polach.
Jedyne co mogłoby poprawić sytuację jest budowa kanalizacji lub wiejskiej oczyszczalni ścieków. Ale nikomu nie będzie się chciało inwestować w zadupie, które coraz bardziej przypomina rolniczy skansen bo kto przytomny dawno stąd zwiał a pozostały przegrywy, w tym Bob.
Zresztą Bob już zapowiedział powolne likwidowanie swojego stada krów mlecznych. Mleko wali do mleczarni na potęgę z Ukrainy a mleczarnia obniża chłopom ceny skupu. Krowy trzeba doić i człowiek jest uwiązany non stop tak jak on, be nie ma pomocy i do interesu dokłada. Pewnie, gdy sprzeda stado, z czasem dołączy do grona chłoporobotników, budujących dacze, sprzedających porąbane drzewo i robiących u działkowiczów. A kto wie, czy nie dołączy do jakiejś ekipy budowlanej ( bo większość chłopów buduje sobie i budowała na własny użytek i jakieś pojęcie o tym mają).
W każdym razie problem rolników rozwiąże się samorzutnie. Ale za to bydło przestanie wydalać metan i zapewne o to chodzi…

Wywiad

Lubię poniedziałki bo do roboty przychodzę na 10. Co prawda jak jadę z rancha to się spieszę, ale pół soboty i niedzieli spędziłam w domu. W sobotę uczestniczyłam z małżonkiem na imprezie urodzinowej. Było dużo wódki i mało zakąsek a ja i tak programowo robiłam za kierowcę, (wolę nie pić ale wracać kulturalnie do domu). Wróciliśmy około 2 w nocy ubawieni, od dawna nie uczestniczyłam w takich harcach. Ale było miło. Gdy towarzystwo jest w pyteczkę to impreza zawsze się uda. Na szczęście ludzie jeszcze potrafią się bawić i mają poczucie humoru.


Zwróciłam uwagę na jedno – a ludzie pochodzili z różnych środowisk, o różnym statucie majątkowym i były dwie zaprzyjaźnione z nami pary gejów. Było kilka powtórnych małżeństw, starych panien, singli i związków nieformalnych, jak również przykładnych małżeństw. Jedno co tych ludzi łączyło to zero gadania o polityce. Czyli zaczyna się robić dobrze, że ludzie nie musza się tym zajmować albo też na tyle kiepsko, że boją się o tym mówić.


Bo u mnie w domu polityka aż buzuje. Co prawda nie jesteśmy na pozycjach skrajnych ale ja jestem zwolennikiem zdobywania wiedzy ze źródeł alternatywnych a mój mąż z TVN24. Moimi źródłami informacji jest często Twitter, jakieś youtuby, czasem też media zagraniczne o różnej proweniencji. Oglądając media alternatywne, widać w większym stopniu spolaryzowanie społeczeństwa na niespotykaną skalę. A także manipulację i pranie mózgów.


Odnoszę wrażenie, że to co się dzieje na świecie ostatnio to ma dość logiczny ciąg. To walka o władzę, wpływy i podporzadkowanie sobie ludzi. Pewnie kiedyś to było, ale teraz dzieje się na skalę niebywałą.
Otóż mam nieodparte wrażenie, że Unia powoli staje się strukturą w stanie rozkładu. Rozleniwiona z dobrobytu, nie daje sobie rady z nadmierną migracją społeczeństw o innej kulturze, którzy jako jej dorobek nie wnoszą za wiele a wyżywić ich trzeba. Dość wyraźna kompromitacja kościoła też jest faktem, na co niestety sobie sami zasłużyli a brak ideologii kościelnej owocuje tworzeniem się jakichś alternatywnych chorych substytutów religii: zwidów klimatycznych, genderowych oraz róbta co chceta. Wszelkie te ruchy, sponsorowane, w gruncie rzeczy nie zaspokajają potrzeby stabilności psychicznej i coraz większa ilość wypaczonych i konkretnie chorych młodych ludzi, o czym świadczą ilości potencjalnych i dokonanych realnie samobójstw. A co za tym idzie powstają „dobroczynne” organizacje do walki ze słabą kondycja psychiczną dzieci, które zamierzają całkiem nieźle z tego żyć, bo celebryci nic za darmo nie robią.


Światowa oligarchia finansowa o nienażartych apetytach próbuje ludzi wpędzić z powrotem do jaskiń. Neguje się najprostsze rzeczy takie jak ciepły dom, zdrowe jedzenie, swobodę poruszania się. Urzędnicy unijni o ogromnych dochodach bez podatków plus ludzie o ogromnym kapitale próbują manipulować społeczeństwami i możliwie efektywnie je rozwarstwiać. W cenie jest ograniczenie umysłowe i podatność na propagandę. Pierwszy trening już był w czasie pandemii. Kontrola ma obejmować wszystko. Skład płynu do sracza również. Ale ciekawe, że produktów żywnościowych z pewnych części świata już nie. Choć nie jest pewne czy do ich uprawy nie używa się zakazanych pestycydów.
Oficjalna ideologia mówi o ścisłej współpracy miedzy Europą a Ameryką, ale pojawiają się na tym rysy. Dobrodziejstwo tej współpracy może być całkiem wątpliwe.


Ameryka popadła w kłopoty gospodarcze i stan ten się pogłębia. Stąd w ich społeczeństwie wzrasta poparcie dla działań nakierowanych na wewnątrz i zajmowania się raczej swoimi sprawami (granice, nadmierna nielegalna migracja, deficyt budżetowy). Europa i NATO niewiele ich obchodzi, tym bardziej że niektórzy (ściśle Niemcy) nie chcą dokładać się do interesu czyli finansowania tejże ochrony militarnej. Dodatkowo w siłę rosną Chiny i juan. Dogadują się z Ruskimi, powoli ale konsekwentnie. W tyle wojna ukraińska, dziena, z jednej strony niewyobrażalne cierpienie starych biednych ludzi, którzy nie dali rady stamtąd zwiać w odpowiednim czasie (i małych dzieci także) a z drugiej zaś gigantyczne interesy i niewyobrażalna ilość podłej jakości produktów rolnych stamtąd zalewających rynek w Europie. Do tego biznesy na szeroką skalę i turystyka zasiłkowa.


Z zainteresowaniem wysłuchałam więc niepolitycznego wywiadu Carslona Tuckera z Władimirem Putinem. To, co gdzieś wyczytałam, ten wywiad to służył właściwie zbliżającej się kampanii wyborczej Trumpa w Ameryce. Kiedy ktoś mnie pyta co sądzę o Trumpie to zwykle odpowiadam, że nie jestem mieszkańcem USA. Nie mam żadnych przesłanek i kwalifikacji aby oceniać czy jego działalność jest dla Stanów dobra czy nie. Podobnie z Bidenem, którego ostatnio krytykuje się za początki demencji i trwanie na stanowisku mimo świadomości własnych ograniczeń. Amerykanie powinni wiedzieć na kogo chcą głosować i to robią, bo ludzie tamtejsi żyją w innych realiach i Europa w której wielu nie było, dla nich się nie liczy a demokracja obowiązuje w wyborach.


Co do osobowości, Trump nie wyróżnia się on dobrym smakiem i szczególną kulturą obycia, ale dla polityka nie ma to znaczenia, bo ma być skuteczny. Do tego był oszustem finansowym ale że bogaty to się wywinął. Jeśli chcą to Amerykanie zagłosują, jak nie to go nie wybiorą. Ale to ich sprawa, nie Polaków.


Ale wracajmy do wywiadu. Otóż oglądałam go w kilka godzin po ogłoszeniu że został przeprowadzony. Nawet już były polskie napisy.
Cóż, pierwszą moją myślą było to, że skoro Putin wprost odżegnał się od pomysłu ataku na Polskę, co jest ostatnio głównym lejtmotywem propagandy to co teraz będzie? Czym przyjdzie straszyć maluczkich? . Oczywiście były mniej sympatyczne wątki na temat roli Polski w IIWW, które nie do końca są prawdziwe. Biorąc pod uwagę jaki PR ma teraz Putin w Polsce to pewnie i on ucieka się do nienajczystszych zagrywek i nie do końca uprawnionych opinii. Jednocześnie wypunktował niewątpliwe krzywdy jakie zaznali Polacy od banderowskiej Ukrainy i tamtejszych nazistów o których mainstream milczy ale ludzie pamiętają. Nie zamierza atakować Polski i krajów NATO, jeśli nie zostanie zaatakowany. Wytrącił broń naszym zwolennikom wyruszania na wojenkę z Rosją.
Na niezbyt chlubne argumenty Putina wobec Polski wypowiedział się MSZ https://www.gov.pl/web/dyplomacja/oswiadczenie-msz-ws-10-klamstw-prezydenta-wladimira-putina-nt-polski-i-ukrainy-ktorych-nie-prostowal-tucker-carlson-wywiad-z-dnia-8-lutego-2024-r
Tucker Carlson nie prostował argumentów, bo jego celem było dać się dyktatorowi wypowiedzieć a nie rozkminiać historię kraju o tysiące mil stamtąd, o którego istnieniu część Amerykanów nawet nie ma świadomości. To był wywiad dla Amerykanów.


Pozostaje pytanie czy należy Putinowi wierzyć? Oczywiście pewności nie ma nigdy, natomiast nie sprawia on wrażenia psychopaty czy małpy z siekierą dążącym do atomowej hekatomby. Przynajmniej wizualnie, odpowiadał spokojnie i rzeczowo, dziennikarz dawał mu się do końca wypowiedzieć a nie nieustannie przerywał jak w Kawie na Ławę w TVN 24. Naprawdę z punktu widzenia dziennikarskiego wywiad był zrównoważony i sporo rzeczy się dowiedziałam. Właściwie to po raz pierwszy od początku wojny z Ukrainą można było zobaczyć Putina w mediach jako polityka a nie Gargamela. Oczywiście nigdy ludzie którzy napadają na inny kraj i mordują ludzi nie są godni szacunku. Ale oprócz Putina na świecie funkcjonuje jeszcze kilku innych takich…..


Oczywiście nasza propaganda się zachłysnęła i zacięła. Co przewidziałam. Najpierw próbowano zdeprecjonować osobę dziennikarza jako marnego pismaka, wyrzuconego z roboty. Tucker Swanson McNear Carlson jest amerykańskim konserwatywnym komentatorem politycznym i pisarzem, który w latach 2016–2023 był gospodarzem wieczornego talk show politycznego Tucker Carlson Tonight w Fox News. Już tam nie pracuje, ale rzemiosło dziennikarskie ma niezłe. Wiadomo, że prezentując określoną opcję polityczną jego wywiad miał określony profil. I jak mówiłam, służył celom kampanii prezydenckiej Trumpa.


Zapadła w mediach prawie dwudniowa cisza. Po czym w telewizornii pojawiło się, że oto Trump nieomalże wzywa Ruskich do ataku na kraje NATO. Była to wolna interpretacja wystąpienia Trumpa na jakimś stanowym wiecu a de facto chodziło o to, że kraje NATO, w tym wypadku Niemcy nie uiszczają adekwatnych składek na obronność. Aby to wyjaśnić posłużę się takim oto cytatem :
„Awantura o NATO była już między Merkel i Trumpem. W czasie jej wizyty w USA Trump zażądał wpłaty zaległości i wysokość składki w stosunku do PKB. Generalnie Niemcy grają na rozwalenie NATO i stworzenie armii europejskiej. Ich słynne motto: ‚więcej Europy w Europie się realizuje…”
Czyli innymi słowy – jeśli nie płacisz, nie będziemy się angażować. Co niektórym nie pasuje.


Będąc osobą w słusznym wieku, te całe przepychanki mnie martwią bo w końcu jakiś nieodpowiedzialny pistolet z naszego kraju przez swoje nieprzemyślane ruchy, słowa czy gesty w imię nie naszych interesów może dostarczyć pretekstu do akcji zbrojnej. Bardzo mnie martwią też niektóre mało odpowiedzialne wypowiedzi naszych nowych wybrańców. Ludzi też wkurzają idiotyczne plany zielonego ładu z czego się akurat cieszę, bo to przeczy zdrowemu rozumowi i jestem za strajkującymi rolnikami europejskimi, współczując, że brali kredyty na drogie traktory a teraz nie mają za co ich spłacać.

Natomiast daleka jestem od histerii wojennej, to wszystko nie dzieje się tak ad hoc, z dnia na dzień. Ale pojawiają się przesłanki i są przedmiotem działań dyplomacji a przynajmniej powinny.

I to mi ten wywiad uświadomił.

A w Europie….

Wracam powoli do rzeczywistości po powrocie z Holandii. Całe 11 dni, miało być 10 ale przez strajk kolejarzy w Niemczech musiałam zostać jeden dzień dłużej. A i tak jechałam jak potłuczona. Na dworcu w Berlinie 5 minut przed odjazdem zawisł komunikat, że nie będzie pociągu do Warszawy (choć jako taki miał być nie objęty strajkiem). Nikt i nic niczego nie tłumaczył, miałam jednak w głowie informację z Intercity, że trzeba jechać do Frankfurtu nad Odrą, potem przesiąść się do autobusu podstawionego przez Intercity a następnie z Rzepina jechał już ten ekspres Berlin-Warszawa. I tak też zrobiłam. Wszystko było cacy, gdyby nie fakt, że miałam naprawdę gigantyczny bagaż, nie jadąc samolotem pozwoliłam sobie na zakup rzeczy różnych i różnistych, które musiałam z wysiłkiem targać.

Cały pobyt wspominam z uczuciami mieszanymi, to już nie ta sama Holandia co oko cieszyła powiewem wolności, urodą i czystością. Zrobił się smutny, nieco zbiedniały kraj, w sklepach to nie to co kiedyś było, pociągi się spóźniają, na dworcu średnio czysto, widać wiele sklepów i placówek gastronomicznych upadło. Fakt, nie byłam w Amsterdamie, raczej na prowincji na granicy z Niemcami, ale jednak te pociągi różnią się od tego, czym jeździłam przed laty, gdy pracowałam w Belgii, czystością i ogólną estetyką.

Młode sobie jakoś radzą, w wysiłku edukacyjnym dzieci wspierała mnie babcia z Włoch. Bardzo wiele czasu spędzałyśmy razem. I mamy podobne wnioski dotyczące wychowania dzieci przez współczesnych rodziców. Jest to dalekie od tego, co było w czasach komuny, gdy dzieci się chowało w zgoła innych warunkach. Współczesne dzieci są przebodźcowane i tak naprawdę jedyne co interesuje je ( i nie dotyczy to tylko moich wnuków) to dostęp do mediów elektronicznych.

Co prawda moi młodzi nie oglądają telewizji, natomiast rekompensują to jednak oglądaniem tego co można z sieci ściągnąć i w zasadzie nie jest to nic lepszego. Dzieci doskonale orientują się w obsłudze laptopa czy tableta, nawet czterolatka powoli kuma o co chodzi. Rozróżniają co jest na Netflixie Disneyu a co na Youtube i te ostatnie są dla mojego ośmiolatka bardziej ponętne. I przez to są w domu u nich ciągłe awantury. Na youtube jest po prostu wszystko i bez cenzury i kupa shitu. Oboje rodzice są przepracowani, mimo,. że oboje pracują na uczelni. Zachodnie uczelnie jednak bardziej eksploatują kadrę, ale też i lepiej płacą…Dzieci chodzą już oboje do szkoły ( czterolatki w Holandii już idą do „szkoły”. Nikt dla nikogo nie ma za bardzo czasu i cierpliwości.

Mają w sensie materialnym wszystko, czego można chcieć. Dlatego ciągłe są dyskusje/kłótnie na temat tego, co włożyć do szkoły, czy bluzeczkę z Myszką Miki czy jakimś innym dinozaurem. Nabożeństwa odprawiały się zwykle rano i ja, aby nie zajmować stanowiska, udawałam że śpię zanim maluchy zostały wywiezione przez ojca do placówki oświatowej.

Cały przemysł nastawiony jest na ogłupianie maluchów, pominę lansowanie bohaterów filmowo-koszulkowych i innych gadżetów, bo to było zawsze. Idąc do kina – a byłyśmy z drugą babcią dwa razy- po zakupie biletu wchodzi się do takiego supermarketu z dziadostwem, które konsumuje się w czasie seansu. Nie sposób tego pominąć, zwykle kupowałyśmy popcorn, ale ostatnio babcia włoska wymiękła i nakupiła żarcia za połowę ceny biletów – cukrowej waty, popkornu, jakiegoś syfiastego słodkiego picia i gumowych żelków. Oczywiście w  czasie oglądania filmu było mamlanie i rozsypywanie popkornu. Po seansie facet sprzątający już stał w pogotowiu z odkurzaczem i lokalizował gdzie będzie miał zajęcie.

Oczywiście razem z drugą babcią poszłyśmy do dostępnych placówek kulturalnych . W okolicy było niewielkie muzeum techniki, coś jak małe muzeum Kopernika. Zauważyłam jednak, że mój ośmiolatek stracił zainteresowanie po jakichś 15-20 minutach i snuł się jak na ścięcie po kolejnych eksponatach. A były to naprawdę fajne rzeczy jak różne modele praca maszyn, rzeczy o elektryczności i.t.p. podane w sposób strawny dla dzieci. Były też lustra deformujące, miały być zajęcia typu – jak zrobić coś z niczego ale Niuniek zakupił tylko sprzęty do tych zajęć ( jakąś szczotkę z której miało się zrobić pojazd) i obiecał że w domu się do tego zabierze. Oczywiście zapomniał o tym jak tylko do domu dotarł.

Jedno natomiast miał w głowie, że po muzeum pójdzie do KFC. I to go inspirowało do dalszych działań.

Do KFC nie poszłyśmy bo było za daleko, za to zjadłyśmy lunch w pobliskiej knajpce. Oczywiście awantura była straszna. BTW szczytem frajdy dla nich są wypady do IKEI na syntetyczne klopsiki.

W sumie razem, choć nie lekko było – dzieci są rozgarnięte. Słabo mówią po polsku, więc na szczęście nie musiałam się użerać w różnych sprawach bo sprawy konfliktowe załatwiała włoska babcia. Mamy jednak z Niuńkiem jakąś nić porozumienia, nigdy go nie ochrzaniałam ani na niego nie krzyczałam. Widzę jak zachowuje się on czasem jak autystyk, ucieka do wewnątrz i robi na złość rodzicom. Bardzo ubolewam nad tym, bo nie mam z kim o tym rozmawiać a widzę nieciekawe rzeczy. Nie mam za bardzo wpływu na sposoby wychowawcze Młodych i nie chcę być teściową -wiedźmą. Dlatego sprawy te omawiałyśmy w ciszy spotkań lunchowych z babcią włoską. Ona twierdzi, że te rzeczy są teraz powszechne. I martwię się, że niebawem – a może już jest – czołową sprawą będzie dostęp dziecka do psychologa. Czego kiedyś nie było a teraz mówi się o tym na okrągło….

przedświątecznie….

Idą Święta czas więc coś napisać.
Dopadły nas same fatalne rzeczy – z jednej strony blisko dwutygodniowa ciężka choroba naszej suki Doksy. Dostała ostrego zapalenia trzustki i wydawało się, że sprawa jest beznadziejna. Suka bowiem swoje lata ma i chyba coś w okolicy 10 lat.
Ale tak się składa, że weterynarze to inny rodzaj służby zdrowia. Nie leczy się tam procedurami ale stosuje się wszelkie dostępne metody, aby postawić na nogi nieludzkiego pacjenta. Fakt, trzeba trafić na dobrego weta, nie naciągacza, takiego z sercem dla zwierząt. Na szczęście takich mamy.
Suka przez dwa tygodnie chodziła na kroplówki dożylne, w początkowym stadium dostawała również pochodne morfiny. Była naprawdę cierpiąca. Wieczorem, gdy odbieraliśmy ją z przychodni, była dość ożywiona, ale nie chciała jeść, na szczęście coś piła. A rano ledwo żywa…I tak przez kilka dni, powoli traciliśmy nadzieję. Na ile to leczenie a na ile uporczywa terapia. Jasiek się zarzekł, że nie będzie jej męczył. Ale nadszedł ten dzień, w którym podeszła i zaczęła jeść. Radość zapanowała wielka i tak w krótkim czasie doszła do siebie. Teraz biega, jest ożywiona i radosna. Ale też jest na ścisłej diecie. Koniec z tłuszczykami, na szczęście jada biały ser i puszki Hillsa terapeutyczne, co ponoć jest wyjątkowym świństwem. I ciekawa była reakcja naszego drugiego psa- Roleksa. Otóż po kroplówkach podchodził do niej i lizał ją po karku, gdzie miała wkłutą igłę, w ogóle był bardzo empatyczny, choć zwykle psy w stosunku do słabszych zwierzaków potrafią być bezwzględne.
Na razie suka jest w formie ale faktem jest, że trzeba ją pilnować, bo nadal uwielbia śmietniki i kto wie czy zjedzenie czegoś stamtąd nie doprowadziło ją do takiego stanu. Do tego zżera ze stołu cokolwiek zostawimy, gdy wychodzimy do pracy…

Jasiek rozwalił wczoraj dwie felgi wjeżdżając po ciemku na jakąś niespodziewaną wysepkę, którą drogowcy cholera wie z jakiego powodu wybudowali. Cały czas padał deszcz. Zostawił samochód przy drodze. Wczoraj cały dzień walczył z kołami. Bo jednak sam zdecydował się je zmienić. Zabrał mój samochód, przyjechał uświniony jak nieszczęście. Dziś znów musi zmienić koła na inne, bo tamte są tymczasowe. W międzyczasie pojawił się przy tej drodze facet, któremu trafiło się dokładnie to samo. Czyli przyrąbał w wystający krawężnik. Facet był mocno wkurzony i oszacował swoje straty – dwie zniszczone felgi, na ok 2000 zł. Powiedział, że nie popuści konstruktorom tego wystającego krawężnika i ma prawnika, który tym się zajmie. Obiecałam mu współpracę w tej dziedzinie.

W instytucie odbyła się coroczna wigilia, której co roku szczerze nienawidzę, ale na którą szef mnie zawsze siłą wyciąga. Nie znoszę słów obłudy i fałszywych życzeń ze strony dyrekcji oraz traktowania ludzi przedmiotowo. Tym bardziej, że moja firma zaczyna nabywać manier korporacyjnych. Co śmieszniejsze, to dyrektor przyznawał jakieś dziwaczne, do tej pory nie spotykane nagrody na przykład za zorganizowanie wyborów do rady naukowej czy charytatywnego kiermaszu świątecznego. Nie wiem czy w instytucie, który mieni się być naukowym to są akurat kryteria do nagradzania. Nagrody przyznawał dodając oprawione w czarną „skórę” okładki w formacie A4. A wysokość nagrody- mój kolega dostał 3 stówki. Może to będzie przejaw nowej świeckiej tradycji ?

Generalnie, idziemy do rodziny ale bez spiny. Nie ma tam dzieci, więc robimy losowanie i kupujemy prezenty każdy dla jednej osoby, oszczędzając sobie stresu. Widujemy się na tyle rzadko, że smrodów rodzinnych w zasadzie brak. A drugiego stycznia, po Sylwestrze, wreszcie się sprężyłam, żeby udać się do Niderlandów z czym zwlekałam ponad dwa lata. Będzie tam również druga babcia z Italii, którą bardzo lubię i chętnie się z nią spotkam. Również mój chłop będzie miał w tym czasie wolne, choć pozostaje mu opieka nad psami. Ale to drobna niedogodność wobec 10 wolnych dni słomianego wdowieństwa!
Więc, pomijając ogólny bajzel w kraju, sama postrzegam, że ten czas może być wreszcie całkiem przyjemny o ile ignoruje się drapieżną walkę polityczna.

A na deser moja ulubiona kolęda i zespół Accantus, którego słuchanie daje mi zawsze wiele przyjemności.
Radosnych, pomimo wszystko, świąt wszystkim czytającym…

Baby niemoherowe

Jest prawdą, że bloga zapuściłam. Czasu nie mam w ogóle, generalnie uświadomiłam sobie, że jestem stara i wszystko robię wolniej a roboty nie ubywa. Do tego poruszam się wolniej. Musze planować wiele rzeczy z wyprzedzeniem. Ale na szczęście życie towarzyskie na jesieni rozkwitło.

Zorganizowałam spotkanie z babkami z mojej pracy w knajpce, raz na jakiś czas je organizuję, zwykle raz w roku. Czasem również inna koleżanka robi też takie spotkanie, nawet jakieś kilka miesięcy temu widziałyśmy się na Starówce w kilka osób. Na co dzień czasu brak.

Było nas 6. Właściwie w naszej firmie pracuje nas jeszcze dwie, reszta albo pracuje gdzie indziej oraz  są dwie emerytki. A więc zrobiło się spotkanie – ustalmy to- poniekąd starszych pań.

Kiedyś takie spotkanie organizowałam w domu. Teraz nie te czasy,  dom zawalają zegary a ja nie mam ani siły ani kiedy robić ogromnej ilości pierogów, które były wówczas podmiotem naszych spotkań.

Była to dla mnie dość ciekawa obserwacja socjologiczna, po latach. Dwie z nas są mężatkami, jedna ma pierwszego męża, od zawsze a ja zaś drugiego. Cztery pozostałe to dwie wdowy, jedna rozwódka a jedna stara panna.

Ale dogadujemy się, stare sentymenty nie rdzewieją, ale widać, że każdej ułożyło się zgoła inaczej. Żadna nie osiągnęła oszałamiającej fortuny, nie szpanujemy i nie chwalimy się, spotkania są przyjazne i raczej życzliwe. Ale i żadna z nas nie egzystuje na poziomie minimum. Moja koleżanka z firmy, aktualnie kierowniczka swojego zakładu, walczy o swój zakład, pomimo, że ludzie wieją stamtąd gdzie pieprz rośnie. Nie chce jeszcze iść na emeryturę, choć już może. Dla mnie jej walka jest bezowocna, bo z wiatrakami, reanimacja dogorywającego trupa jakim jest z całą pewnością nasza firma, nie wróży sukcesu. No i zabiera jej mnóstwo czasu. Ale ona ma takie idee fixe, że to robi „dla dobra instytutu” i wysiaduje w firmie godzinami .

Są dwie zdeklarowane babcie i jedna ciocia-babcia. Gadały i pokazywały zdjęcia swoich wnusiów  oraz  wnusiów ciotecznych. Dziewczyny mocno osadzone w życiu rodzinnym. Ponieważ prawie każda z nas to już babcia, więc oczywiście temat wnusiów był mocno obecny ale zaangażowanie w babciowatość jest zróżnicowane. Moje zaangażowanie w życie moich maluchów jest jakby mniejsze, raz ze względu na odległość a drugi ze względu nie zatruwanie życia młodym, bo chciałabym pozostać jednak teściową idealną. Ale zdjęcia moich niuńków pokazywałam.

Dwie z koleżanek to miłośniczki spa, weekendów w hotelu z klepaniem i masażami. Niektóre miały kochanków, inne nie. Większość babek jednak ceni sobie samotne, spokojne życie. A może udają – nie wiem, tego nie sprawdzałam. A może to znak czasów? W każdym razie nie oddałabym mojego zwariowanego życia z Jaśkiem za ten ich stabilny spokój.

Odniosłam wrażenie, że żadna z nich nie interesuje się życiem politycznym, bieżącym. Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Może ta męcząca propaganda spowodowała, że ludzie są tym znudzeni, bo wiedzą, że zasadniczo dla nich nie ma to już znaczenia? Może to i lepiej, bo nie było tarć a wiem, że poglądy mamy różne.

Nie są również typowymi emerytkami, które wystają w przychodni, choroby jeszcze nie dopadły w takim stopniu, emerytury nie są obłędne, ale w biedzie nie żyją i nie ścibolą. W zasadzie cały wieczór nie było też rozmów o chorobach. Babki raczej żartowały na ten temat.

Jestem ogromnym zwolennikiem takich spotkań. Właśnie wcale nie były takie „emeryckie”. Jedną z rzeczy ,która mi nie pasuje, są takie dość typowe spotkania w klimacie „jesień także radość niesie”. Uniwersytety trzeciego wieku ( choć doceniam ich rolę) i tańcowanie przebojów w stylu Radio Pogoda. . Tu klimat był zgoła inny.

I tak sobie myślę, że życie eliminuje nie ze względu na wiek, ale na zdolności przystosowawcze. Moje babki korzystają z internetu, robią przelewy, no może nie każda potrafi posługiwać się blikiem, ale nie są odrealnione i nie chodzą płacić na pocztę. Niektóre, których rodzice żyją, opiekują się nimi. Jadą na wakacje, na działki, mają też zwierzaki.

Każda jakieś lokum ma, zwykle własne.

Chyba jednak moje baby emerytki nie mają wiele wspólnego z prezentowanymi w mediach wzorcowymi moherami, zwolennikami PIS-u. Większość z nich nie ma tak naprawdę zdecydowanych poglądów politycznych i jedynie co może je zabijać to rachunki za prąd, gaz .

Może jednak u nas nie jest tak źle?